Gdy Marco definitywnie chciał uznać kłótnie za skończoną, spostrzegł, wtedy we wzroku swojej ukochanej coś dziwnego. Jej zawsze bystry wzrok patrzył teraz jeszcze bardziej przenikliwie.
Czy mu nie wierzyła? I tylko sprytnie udawała naiwną? To było do niej niepodobne... Starał się jak mógł, żeby wypaść jak najbardziej przekonująco i rzetelnie. Zmęczył się przy tym trochę, a jeszcze chwila, a zostałby całkiem rozszyfrowany. Miriam musiała złapać haczyk, przecież nie była aż tak bystra. Ba, od zawsze był dobrym aktorem. Przez twarz przemknął mu szybki chytry uśmieszek, który natychmiast po pojawieniu się, rozpłynął się w mroku pomieszczenia...
Czy mu nie wierzyła? I tylko sprytnie udawała naiwną? To było do niej niepodobne... Starał się jak mógł, żeby wypaść jak najbardziej przekonująco i rzetelnie. Zmęczył się przy tym trochę, a jeszcze chwila, a zostałby całkiem rozszyfrowany. Miriam musiała złapać haczyk, przecież nie była aż tak bystra. Ba, od zawsze był dobrym aktorem. Przez twarz przemknął mu szybki chytry uśmieszek, który natychmiast po pojawieniu się, rozpłynął się w mroku pomieszczenia...
Zastanawiał się długo. Wpatrywał się w jej osobę, gdy nagle Miriam mrugnęła porozumiewawczo i otaksowała go wzrokiem, którego Marco za żadne skarby nie umiał odczytać.
-Co mi się tak przyglądasz? - spytała ze spokojem.
Miała wojowniczo założone ręce na piersi i naburmuszoną minę.
-W co ty grasz, do kurny nędzy?! - obrzucił ją dziko pytaniem w swojej głowie i usłyszał zaraz swój głos, mówiący z nieszczerym uśmiechem:
Miała wojowniczo założone ręce na piersi i naburmuszoną minę.
-W co ty grasz, do kurny nędzy?! - obrzucił ją dziko pytaniem w swojej głowie i usłyszał zaraz swój głos, mówiący z nieszczerym uśmiechem:
-Ja?
-Nie, ja. - odparła dobitnie, brzydko wykrzywiając usta i już chciała odejść.
-To teraz - mężczyzna odezwał się nagle, co ją zatrzymało - gdy wszystko już wiesz... - ciągnął. - to wszystko znowu jest w porządku... tak?.... - Zapytał, żeby się ubezpieczyć, jednak nie usłyszał odpowiedzi., przez co nie mógł być niczego pewien. Miriam z nonszalancją przeszła do drugiego pokoju. Jakby ją to nie dotyczyło. Czuł, że nic nie jest w porządku. Miał wrażenie, że wykręciła jakiś numer, po czym odłożyła słuchawkę na widełki. Do kogo dzwoniła? Komu dawała znać? Po co i dlaczego ? I milion innych pytań cisnęło mu się na usta. Czy tak wygląda początek obłędu?... Zastanawiał się.
Czuł również do niej coś, co nigdy wcześniej nie przyszło by mu nawet do głowy: dziwną nieufność, strach? Jakby przekonanie o tym, że w odpowiednim momencie go zdradzi. I wszystko się posypie. A może była to tylko jego chora paranoja? Musiał swoje przypuszczenia jakoś sprawdzić. Po tamtych słowach, wziął szybki prysznic i położył się spać. Ale nie zamierzał zasnąć.
Sen wiązał się z ryzykiem. Z ryzykiem, że rano mógł się już nie obudzić.
O czym on w ogóle myślał?! Przecież kobieta, która spoczywała na jego klatce piersiowej i którą obejmował była jego miłością, marzeniem o którym kiedykolwiek marzył; była jego wszystkim. Serca ich miały w sobie niewyczerpane źródło życia dla serce drugiego. To skąd do jasnej anielki wzięły się mu takie myśli? Czyżby jedna chwila przekreśliła ich wspólną przyszłość?
Stanęły mu przed oczami wszystkie razem spędzone chwilę. Jak filmy puszczone z taśmy, odtwarzały się w jego głowie.
Zwłaszcza ten przełomowy moment, gdy się poznali.
-Cudowna noc, prawda? - ze ćmy nocy wyłonił się nagle niski, seksowny głos.
O, tak. Wieczór był cudowny. Gwiazdy przyozdobiły granatowy materiał nieba, a ich blask odbijał się w tafli morza. Z pięćset, może i więcej, wytwornie ubranych gości: kobiety w najdroższe sukienki, od długich aż po kostki zaczynając, a na krótkich kończąc, z drogocenną biżuterią na szyjach; mężczyźni w idealnie skrojone garnitury i mokasyny bądź lakierki, bawili się na statku, który sunął spokojnie po ciemnoniebieskim morzu. Był to weselny rejs, państwa młodych Betito.
-Och, przestraszył mnie pan. - zachichotał za chwilę aksamitny damski głos. I cieniu nocy zarysowały się jej delikatne rysy twarzy, którą skierowała do góry. Oczy jej błyszczały jak same gwiazdy.
-Jestem Miriam. Dla przyjaciół Em. - nagle kobieta wyciągnęła do mężczyzny szczupłą rękę. Dopiero teraz spostrzegł, że kobieta jest lekko już podchmielona.
-Russell. Marcus Russell. Dla przyjaciół Marco. - uścisnął jej miłą w dotyku dłoń. Kobieta roześmiała się, po czym zatkała usta ręką.
-Miło cię poznać, Marco.
Echo nocy poniosło jej uroczy chichot w dal. I mężczyzna uznał, że jego uszy uwielbiają ten dźwięk, a oczy jej uśmiech. Poczuł się skołowany, nawet zauroczony. Po czym patrzył na nią: ogniste kręcone włosy, chwycone w niedbały kok, kocie oczy, piegowaty nos, soczyste usta, zaokrąglone policzki, które wieńczyły dwa pokaźne dołeczki. Spoglądał coraz niżej. Jej sylwetka była wprost idealna. Wszystko było na własnym miejscu... Czerwień sukienki pasował jej do czerwieni ust. Jednak on nie patrzył na kolor i krój... patrzył na jej kształty, przy których żaden mężczyzna nie mógł przejść obojętnie. Dopiero później zauważył, że była boso. Gdy już chciał zapytać dlaczego, (w sumie nie wiedział po co) ona weszła mu w słowo.
-Ciekawe jaka jest woda.
Marcus przechylił się z automatu przez barierkę.
-Lodowata. Na stówę. - odparł z zawadiackim uśmiechem.
-Sprawdzimy? - spytała prawie natychmiast. Mężczyzna roześmiał się jak z dobrego dowcipu. Myślał, że nie mówi serio. Kobieta w ciągu sekundy już była po drugiej stronie barierki.
-Zwariowałaś? Jesteś szalona. - odezwał się i machinalnie chwycił ją za rękę, żeby nie spadła. Teraz był pewny, że za dużo wypiła.
-Proszę cię, wróć na tą stronę. To ryzykowne. Chodź, wrócimy do środka i zatańczymy. - chciał ją jakoś przekonać do porzucenia tego lekkomyślnego zamiaru.
Kobieta otaksowała go podejrzanym wzrokiem.
-Zatańczyć?... Przez cały wieczór podpierałeś barek.
Tego się nie spodziewał. Obserwowała go. I to przez cały czas. Może dlatego, że sama też nie tańczyła.
-Pani Sokole Oko, proszę podać mi drugą rękę i panią wciągnę na pokład. - zagadnął za parę minut. Rudowłosa zachichotała.
-Boisz się, że jeśli skoczę, będziesz musiał skoczyć za mną?
-Nie szkoda ci sukienki?
-Eee naprawdę, przejmujesz się sukienką?
-Dobra, chciałem tylko cię zniechęcić... ale widzę, żeś uparta jak osioł.
Miriam śmiała się, pozwalając, by jej sukienkę niósł wiatr.
-Nie umiesz pływać, czy co? Pewnie masz lęk wysokości, chorobę morską i alergie na morską wodę. Zgadłam?
Mężczyzna cicho zachichotał, kręcąc głową.
-Jesteś pijana, dlatego wybaczam ci twoje zaczepki.
-Halo halo baza, mogę coś powiedzieć? - Miriam odwróciła się przodem do mężczyzny, który teraz mógł objąć ją w talii, choć znajdowała się "poza pokładem".
-Słucham. - Uśmiechnął się życzliwie.
-Nie wiem czy jeśli ci to powiem, to czy nie uciekniesz... ale zaryzykuję. Tego wieczoru nic a nic nie piłam. Nie piję. Jestem abstynentką.
-Ale...
W ostatnim momencie złapał ją za rękę. Gdy by nie to - spadłaby do morza, uprzednio uderzając się w głowę. Wszystko za sprawą źle postawionej nogi: materiał sukienki zawinął się wokół balustrady, a ona się na nim poślizgnęła...
Marco myślał o tym i nagle się uśmiechnął. Całkiem szczerze. Właśnie w takiej Miriam się zakochał. Wtedy to ona go pokonała. Całkowicie. Swoją zwykłością, a jednocześnie niezwykłością kupiła jego zaufanie, a on stracił dla niej głowę, bo zatracił się w starym jak świat uczuciu, które zwie się miłością...
-To teraz - mężczyzna odezwał się nagle, co ją zatrzymało - gdy wszystko już wiesz... - ciągnął. - to wszystko znowu jest w porządku... tak?.... - Zapytał, żeby się ubezpieczyć, jednak nie usłyszał odpowiedzi., przez co nie mógł być niczego pewien. Miriam z nonszalancją przeszła do drugiego pokoju. Jakby ją to nie dotyczyło. Czuł, że nic nie jest w porządku. Miał wrażenie, że wykręciła jakiś numer, po czym odłożyła słuchawkę na widełki. Do kogo dzwoniła? Komu dawała znać? Po co i dlaczego ? I milion innych pytań cisnęło mu się na usta. Czy tak wygląda początek obłędu?... Zastanawiał się.
Czuł również do niej coś, co nigdy wcześniej nie przyszło by mu nawet do głowy: dziwną nieufność, strach? Jakby przekonanie o tym, że w odpowiednim momencie go zdradzi. I wszystko się posypie. A może była to tylko jego chora paranoja? Musiał swoje przypuszczenia jakoś sprawdzić. Po tamtych słowach, wziął szybki prysznic i położył się spać. Ale nie zamierzał zasnąć.
Sen wiązał się z ryzykiem. Z ryzykiem, że rano mógł się już nie obudzić.
O czym on w ogóle myślał?! Przecież kobieta, która spoczywała na jego klatce piersiowej i którą obejmował była jego miłością, marzeniem o którym kiedykolwiek marzył; była jego wszystkim. Serca ich miały w sobie niewyczerpane źródło życia dla serce drugiego. To skąd do jasnej anielki wzięły się mu takie myśli? Czyżby jedna chwila przekreśliła ich wspólną przyszłość?
Stanęły mu przed oczami wszystkie razem spędzone chwilę. Jak filmy puszczone z taśmy, odtwarzały się w jego głowie.
Zwłaszcza ten przełomowy moment, gdy się poznali.
-Cudowna noc, prawda? - ze ćmy nocy wyłonił się nagle niski, seksowny głos.
O, tak. Wieczór był cudowny. Gwiazdy przyozdobiły granatowy materiał nieba, a ich blask odbijał się w tafli morza. Z pięćset, może i więcej, wytwornie ubranych gości: kobiety w najdroższe sukienki, od długich aż po kostki zaczynając, a na krótkich kończąc, z drogocenną biżuterią na szyjach; mężczyźni w idealnie skrojone garnitury i mokasyny bądź lakierki, bawili się na statku, który sunął spokojnie po ciemnoniebieskim morzu. Był to weselny rejs, państwa młodych Betito.
-Och, przestraszył mnie pan. - zachichotał za chwilę aksamitny damski głos. I cieniu nocy zarysowały się jej delikatne rysy twarzy, którą skierowała do góry. Oczy jej błyszczały jak same gwiazdy.
-Jestem Miriam. Dla przyjaciół Em. - nagle kobieta wyciągnęła do mężczyzny szczupłą rękę. Dopiero teraz spostrzegł, że kobieta jest lekko już podchmielona.
-Russell. Marcus Russell. Dla przyjaciół Marco. - uścisnął jej miłą w dotyku dłoń. Kobieta roześmiała się, po czym zatkała usta ręką.
-Miło cię poznać, Marco.
Echo nocy poniosło jej uroczy chichot w dal. I mężczyzna uznał, że jego uszy uwielbiają ten dźwięk, a oczy jej uśmiech. Poczuł się skołowany, nawet zauroczony. Po czym patrzył na nią: ogniste kręcone włosy, chwycone w niedbały kok, kocie oczy, piegowaty nos, soczyste usta, zaokrąglone policzki, które wieńczyły dwa pokaźne dołeczki. Spoglądał coraz niżej. Jej sylwetka była wprost idealna. Wszystko było na własnym miejscu... Czerwień sukienki pasował jej do czerwieni ust. Jednak on nie patrzył na kolor i krój... patrzył na jej kształty, przy których żaden mężczyzna nie mógł przejść obojętnie. Dopiero później zauważył, że była boso. Gdy już chciał zapytać dlaczego, (w sumie nie wiedział po co) ona weszła mu w słowo.
-Ciekawe jaka jest woda.
Marcus przechylił się z automatu przez barierkę.
-Lodowata. Na stówę. - odparł z zawadiackim uśmiechem.
-Sprawdzimy? - spytała prawie natychmiast. Mężczyzna roześmiał się jak z dobrego dowcipu. Myślał, że nie mówi serio. Kobieta w ciągu sekundy już była po drugiej stronie barierki.
-Zwariowałaś? Jesteś szalona. - odezwał się i machinalnie chwycił ją za rękę, żeby nie spadła. Teraz był pewny, że za dużo wypiła.
-Proszę cię, wróć na tą stronę. To ryzykowne. Chodź, wrócimy do środka i zatańczymy. - chciał ją jakoś przekonać do porzucenia tego lekkomyślnego zamiaru.
Kobieta otaksowała go podejrzanym wzrokiem.
-Zatańczyć?... Przez cały wieczór podpierałeś barek.
Tego się nie spodziewał. Obserwowała go. I to przez cały czas. Może dlatego, że sama też nie tańczyła.
-Pani Sokole Oko, proszę podać mi drugą rękę i panią wciągnę na pokład. - zagadnął za parę minut. Rudowłosa zachichotała.
-Boisz się, że jeśli skoczę, będziesz musiał skoczyć za mną?
-Nie szkoda ci sukienki?
-Eee naprawdę, przejmujesz się sukienką?
-Dobra, chciałem tylko cię zniechęcić... ale widzę, żeś uparta jak osioł.
Miriam śmiała się, pozwalając, by jej sukienkę niósł wiatr.
-Nie umiesz pływać, czy co? Pewnie masz lęk wysokości, chorobę morską i alergie na morską wodę. Zgadłam?
Mężczyzna cicho zachichotał, kręcąc głową.
-Jesteś pijana, dlatego wybaczam ci twoje zaczepki.
-Halo halo baza, mogę coś powiedzieć? - Miriam odwróciła się przodem do mężczyzny, który teraz mógł objąć ją w talii, choć znajdowała się "poza pokładem".
-Słucham. - Uśmiechnął się życzliwie.
-Nie wiem czy jeśli ci to powiem, to czy nie uciekniesz... ale zaryzykuję. Tego wieczoru nic a nic nie piłam. Nie piję. Jestem abstynentką.
-Ale...
W ostatnim momencie złapał ją za rękę. Gdy by nie to - spadłaby do morza, uprzednio uderzając się w głowę. Wszystko za sprawą źle postawionej nogi: materiał sukienki zawinął się wokół balustrady, a ona się na nim poślizgnęła...
Marco myślał o tym i nagle się uśmiechnął. Całkiem szczerze. Właśnie w takiej Miriam się zakochał. Wtedy to ona go pokonała. Całkowicie. Swoją zwykłością, a jednocześnie niezwykłością kupiła jego zaufanie, a on stracił dla niej głowę, bo zatracił się w starym jak świat uczuciu, które zwie się miłością...
Miriam również nie umiała pogrążyć się we śnie. Leżała spokojnie przy jego ciele, trzymała go za rękę, a z uchylonych drzwi balkonowych, wiatr przywiewał zapach morza i nocy.
-Śpisz? - spytał za jakiś czas i cmoknął ją w czoło.
Miriam ujęła mocniej go za dłoń.
-Nie mogę zasnąć. A ty?
-Ja też.
Leżeli obok siebie, jakby zaraz oboje mieli wyciągnąć cały asortyment broni, począwszy od spluw, a kończąc na granatach i mieli zacząć się nimi bombardować. Byli wobec siebie nieufni i nawzajem zdawali sobie sprawę z tego w jakiej niezręcznej sytuacji się znaleźli.
-Wiesz, nie daje mi zasnąć jedna sprawa... - odezwała się nagle.
-Jaka sprawa?
Czuł, że powoli zaczyna panikować.
-Mam na myśli twoje oczy, które nie umieją kłamać...
I wyciągnęła zawleczkę z granatu.
Z miejsca usłyszała jak Marco przełyka ślinę i zaczyna nerwowo jeździć ręką po karku. Choć było ciemno, wiedziała o tym. Znała go na pamięć. Znała każdy mięsień jego ciała. Potrafiła opuszkami palców wyczytać wszystko z jego nagiej, często żarzącej skóry.
-Eee, czy moglibyśmy przełożyć tą rozmowę... na rano?
-Odchodzę od ciebie.
-Jutro przy śniadaniu wszystko, wszyściutko ci wyjaśnię.
-Z samego rana wyprowadzam się.
-Przecież wszystko jest w porządku.
-Nic nie jest w porządku.
-Jutro kupię ci wielki bukiet słoneczników.
-Kup je lepiej na pogrzeb swojej siostry.
Rozmawiali ze sobą, jakby się w ogóle nie słuchali. Mówili do siebie samych. Mówili, to co leżało im na duszy i o czym myśleli.
________________
Tą długą przerwę w pisaniu nie skomentuję... Napiszę tylko: wybaczcie. :) ♥ /b
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dzięki, że jesteś! Twoja opinia napędza mnie do działania:)!